73
Drżącą ręką wyjąłem z kieszeni list diabelski, przytwierdziłem go mocno do brzechwy i z całych sił napiąwszy
cięciwę wypuściłem lotną strzałę w powietrze. Wystrzeliłem jednak tak nieoględnie, że strzała zamiast przed
się wzbiła się wzwyż nad okrętem i dosięgnąwszy pewnej wyżyny jęła z szybkością spadać z powrotem. Byłem
zrozpaczony! Oczy wszystkich podniosły się wzwyż - za strzałą. Cała załoga z ciekawością śledziła ruchy strzały.
― Spadnie z powrotem na pokład, czy nie spadnie? ―mówił jeden z marynarzy wytrzeszczając ciekawie oczy.
― Chyba nie spadnie ― zauważył drugi.
― Pewnikiem spadnie ― twierdził ku mojej rozpaczy trzeci.
― Już spada! ― zawołał czwarty.
― Spada wprost na pokład! ― pochwycił piąty.
― Spada, spada! ― krzyknęła radośnie cała załoga. I strzała spadła. Spadła wprost na pokład wraz z listem
diabelskim, który tak mocno i tak starannie przytwierdziłem do brzechwy. Tysiące rąk wyciągnęło się ku strzale.
Struchlałem. Czułem, że za chwilę zemdleję. Zrobiłem wysiłek, aby nie utracić zmysłów. Strzała przechodziła z rąk
do rąk. Przyglądano się jej uważnie i ciekawie. Wreszcie pochwycił ją jeden ze starych i wytrawnych marynarzy.
Rzucił jeno okiemna list diabelski i widocznie zrodziło się w nim jakoweś podejrzenie, gdyż przymrużył oczy, skrzywił
się, odczepił list od brzechwy i zaczął go najpierw pilnie oglądać, a potem z wolna odczytywać. Byłem zgubiony.
― Toś jeno dla poznaki strzałę swoją w tę szatę diabelską wystroił? ― spytał mię wreszcie z szyderczym
uśmiechem, którego nigdy nie zapomnę.
Milczałem.
― Takiego starego jak ja wróbla nie weźmiesz na plewy! ― mruczał znowu marynarz. ― Znam ja charakter
pisma diabelskiego z opowiadań mego dziada. Słuchajcie, panowie załoga, sam to Diabeł Morski własnoręcznie
ten list, do brzechwy przytwierdzony, pisał i własnoręcznie go adresował na imię tego podróżnika, który jest takim
znakomitym strzelcem, że sama strzała powraca do niego jak pies wierny do swego pana!
Zgiełk i ruch uczynił się na pokładzie. Jedni szemrali, inni mruczeli złowrogo pod wąsem, jeszcze inni
wygrażali mi pięściami.
Kapitan spojrzał na mnie surowo i rzekł głosem poważnym, a zgoła nieprzychylnym: