75
Pozostaliśmy bez guzików. Ubranie dolne opadło z nas nagle, obnażając nogi dygocące od strachu. Wszakże nogi
kapitana tkwiły mocno i mężnie na przedzie okrętu. Lecz oto - niestety - gwoździe z desek okrętowych zaczęły
wyskakiwać z rdzawym hałasem i odlatywały niezwłocznie ku straszliwej Górze, której wierzchołek już wyraźnie
ukazał się naszym oczom. Okręt pozbawiony gwoździ zaczął się z wolna rozpadać. Woda przeniknęła do jego
wnętrza. Zbliżaliśmy się coraz bardziej do Góry Magnetycznej. Rondle, noże, widelce i łyżki z kuchni okrętowej
dzwoniąc i pobrzękując uniosły się w powietrze i z kotwicą na czele pofrunęły ku Górze Magnetycznej. Dziwno
mi było i nieswojo, gdym patrzył na owe zgoła niezgodne z codziennym ładem odloty rozmaitego żelastwa, które
ptasim obyczajem unosiło się w powietrze. Jeszcze dziwniej i jeszcze bardziej nieswojo poczułem się wówczas,
gdy już po uciszeniu się wichrów ostatnia obręcz żelazna, która jako tako trzymała w zespole nasz okręt, zerwała
się ku Górze pozwalając mu rozsypać się na drobne części. Zanim to się jednak stało i zanim okręt z całą załogą
poszedł na dno, zdążyłem jeszcze spostrzec, iż kocioł, w którym zazwyczaj zupy warzono, wtoczył się sam na schody
i podskakując biegł po schodach na pokład. Miałem tyle przytomności umysłu, żem do tego kotła wskoczył. Kocioł
natychmiast wraz ze mną wzbił się w powietrze i pofrunął ku Górze Magnetycznej. Po drodze spotkałem w powietrzu tu
i ówdzie całe roje spóźnionych rondli, widelców i dukatów. Wszystko to leciało na oślep i na wyścigi ku Górze
Magnetycznej. Siedząc wygodnie we wnętrzu kotła, wychyliłem nieco głowę i spojrzałem w stronę naszego
okrętu. Atoli nie było po nim ani znaku. Zatonął wraz z całą załogą. Jeno od czasu do czasu wyfruwał jeszcze
z wody zgoła spóźniony scyzoryk, guzik lub dukat z kieszeni zapewne samego kapitana, który w tej chwili leżał
martwy na dnie morskim. Wreszcie - na ostatku - wyfrunęły z morza ogromne okulary, które widziałem na nosie
kucharza okrętowego. Po czym wszystko ucichło. O ile mogę ufać memu poczuciu czasu, wędrowałem w powietrzu
we wspomnianym kotle najwyżej kwadrans. Po kwadransie kocioł stanął na samymwierzchole Góry Magnetycznej.
Wyskoczyłem wówczas z kotła i rozejrzałem się dokoła.
Pode mną piętrzyła się czarna jak heban Góra Magnetyczna, najeżona gwoździami, nożami, widelcami,
siekierami, mieczami, dukatami, talarami, guzikami, kotwicami i tysiącem innych przedmiotów oraz klejnotów
złotych i srebrnych. Różnorodność i zbyteczność owych najeżonych po zboczach Góry przedmiotów narzucały
nieodparcie myśl o jakimś bezładnym wnętrzu spichrza, którego właścicielem jest lub był wariat.